W tym miejscu przedstawiamy przypadki, które zostały uznane za cuda spowodowane działaniem łaski Bożej w Lourdes lub dzięki wstawienniczej modlitwie Ojca Pio. Wszystkie te świadectwa łączy jedno - są niewytłumaczalne z naukowego punktu widzenia. Osoby, które doświadczyły cudu zostały dokładnie przebadane przed uzdrowieniem oraz po nim. Ludzie skazani na kalectwo albo śmierć są zdrowi, a po chorobie nie pozostał żaden ślad. Ich wiara w to, że dla Boga nie ma nic niemożliwego, została nagrodzona. Tu przytaczamy tylko przykłady. Podobnych niewytłumaczalnych świadectw są tysiące.
Gemma urodziła się bez źrenic. Według lekarzy jej przypadek był beznadziejny. Nie miała nawet szans na odzyskanie wzroku, gdyż ktoś, kto nie ma źrenic widzieć po prostu nie może. Babcia Gemmy postanowiła więc pojechać do San Giovanni Rotondo, by prosić Ojca Pio o cud. Jednak już podczas podróży statkiem dziewczynka powiedziała babci, że widzi morze i parowiec. Babcia jednak nie chciała jej uwierzyć. Po przyjeździe do San Giovanni Rotondo zgodnie z planem popędziła więc do Ojca Pio. Oto jej relacja:
" Poprosiłam o łaskę dla Gemmy i powiedziałam jeszcze, że biedne dziecko płacze, bo w czasie swojej spowiedzi zapomnialo o to poprosić. Nigdy nie zapomnę tego łagodnego, dobrego głosu, którym mi wówczas odpowiedział, w takich oto słowach: "Czy masz wiarę moja córko? Nie płaczcie, ani pani, ani dziecko, gdyż dziewczynka widzi, o czym przecież sama pani dobrze wie." Zrozumiałam, że Ojciec Pio nawiązuje do podróży statkiem i parowca, który zobaczyła wówczas Gemma (...) Potem Ojciec Pio udzielił Gemmie Komunii (...), a następnie tymi samymi palcami, w których trzymał wcześniej Najświętszy Sakrament, uczynił raz jeszcze znak krzyża nad każdym z oczu Gemmy. W końcu wyruszyłyśmy w drogę powrotną, ale ponieważ cała ta podróż była dla mnie szalenie męcząca i wyczerpująca, dostałam wysokiej gorączki. Zawieziono mnie do szpitala municypalnego w Cosenzie. Gdy tylko doszłam do zdrowia, zaraz zabrałam Gemmę na badanie oczu do sławnego okulisty. Ten nie potrzebował wiele czasu, żeby oznajmić, iż dziewczynka jest niewidoma i że nie posiada źrenic. Jestem tylko ubogą, niewykształconą kobietą i powiem szczerze, że w swej ignorancji spodziewałam się, że skoro teraz Gemma widzi, to musi mieć i źrenice. Nie rozumiałam, że nawet bez źrenic dziecko jest w stanie z woli Bożej, widzieć tak samo dobrze. Dlatego okropnie się zmieszałam i przestraszyłam, gdy okulista orzekł, że Gemma jest niewidoma. Ale przecież Gemma widziała, nawet, jeśli nie posiadała źrenic, zaczęłam więc przekonywać doktora, że dziecko widzi. Aby mnie przekonać, że nie mam racji, doktor pokazał Gemmie różne przedmioty, a kiedy rozpoznała je wszystkie, pokazując jasno, że nie ma żadnych trudności w ujrzeniu tych rzeczy, doktor tupnął nogą i powiedział: "Nie można widzieć, nie posiadając źrenic. A to dziecko widzi. Stąd wniosek, że jest to czysty cud". później jeszcze wielu okulistówz całych Włoch prosiło mnie o możliwość przebadania Gemmy. Wielu z nich przyjechało nawet tutaj, wprost do naszego dumu, a wszyscy byli jednogłośni co do tego, iż nie da sie widzieć nie mając źrenic, a skoro Gemma widzi, to jest to prawdziwy cud"
Kalvelage F.M. "Święty Ojciec Pio Cudotwórca", Wydawnictwo Diecezjalne 2008, s. 187-189
W 1875 roku Pierre de Rudder, kasztelan, pojechał do Oostacker w Belgii, gdzie znajduje się replika groty w Lourdes,
z prośbą o uzdrowienie. Siedem lat wcześniej uległ poważnemu wypadkowi, w którym doszło do otwartego złamania dwóch
kości nogi - piszczelowej i strzałkowej. Od tego czasu nie rozstawał się z kulami. Noga była zdeformowana, układała się
niekiedy pod zadziwiająco
nieprawdopodobnym kątem, kości nie chciały się zrosnąć. W ranę wdała się infekcja grożąca gangreną.
Lekarze bezradnie rozkładali ręce i sugerowali amputację nogi. Rana nie mogła się zagoić. Wydobywał się z niej bardzo
nieprzyjemny zapach. Przez wiele lat przysparzała wielkich cierpień.
Kiedy Pierre przybył do Oostacker, zaczął gorąco modlić się do Matki Bożej o uzdrowienie. Ledwo skończył modlitwę,
podniósł się nagle bez kul niezależnie od swojej woli, podszedł do figury Matki Bożej z Lourdes i uklęknął. Dopiero
wtedy uzmysłowił sobie, co się stało.
Lekarze, którzy się nim opiekowali nie mogli się nadziwić: odbudowa kości nastąpiła w przeciągu kilku minut. Złamanie nie
pozostawiło nawet śladu po doznanym przez Pierre'a urazie. Nie było też rany, która tyle lat nie mogła się zagoić.
20 lat później, po śmierci Pierre'a ekshumowano i szczegółowo przebadano jego ciało. Potwierdzono tym samym prawdziwość
i niezwykłość zrośnięcia się kości. W raporcie medycznym odnotowano, że "owo zrośnięcie "wykazane przez autopsję,
nie mogło się odbyć drogą naturalną. Niżej podpisani uważają więc, że należy je traktować jako nadnaturalne i cudowne."
Do dzisiaj w kościele w Oostacker znajdują się zdjęcia rentgenowskie, dokumentujące to niezwykłe uzdrowienie.
Źródło: Praca zbiorowa, "Cuda Lourdes", Ringier Axel Springer 2010, s. 94-97
W roku 1951 trzydziestoletnia Marie Bigot, ciężko zachorowała po przejściu zapalenia opon mózgowych. Choroba postępowała
od lat dziecinnych. W miarę upływu lat jej stan się pogarszał. W pewnym momencie cała prawa strona jej ciała została
sparaliżowana. Dokuczały jej także niezwykle silne migreny. W końcu zupełnie straciła słuch, a zaraz potem wzrok.
Pomimo ciężkiej operacji głowy, lekarze nie potrafili jej pomóc. Jej przypadek uznali za beznadziejny i zrezygnowali z
dalszego leczenia.
W końcu w 1952 roku Marie otrzymała propozycję udziału w piegrzymce. Pojechała do Lourdes z wielką nadzieją.
Żaden cud się jednak nie dokonał. Można nawet powiedzieć, że jej stan się jeszcze pogorszył. Marie jednak nie
rozpaczała i nie czuła rozczarowania. Rok później ponownie wzięła udział w pielgrzymce różańcowej do Lourdes.
Tam uczestniczyła w procesji z błogosławieństwem Najświętszym Sakramentem. Poruszała się z wielką trudnością.
Niespodziewanie pod koniec procesji poczuła ogromny ból, zachwiała się i... zaczęła chodzić.
Rok później Marie ponownie wzięła udział w pielgrzymce do Lourdes. Mogła co prawda już chodzić, ale jeszcze nie widziała
i nie słyszała. Tam modliła się gorliwie. Ponownie uczestniczyła w procesji z błogosławieństwem Najświętszym Sakramentem
i nagle została uzdrowiona z kolejnej dolegliwości. W jednej chwili Marie odzyskała słuch. Dziewczyna nie przestawała
dziękować Bogu za łaski, jakie otrzymała.
Trzecie uzdrowienie dokonało się podczas powrotu z Lourdes na dworcu kolejowym. Marie ujrzała nagle błysk światła. Po tym
wydarzeniu straciła przytomność. Pielęgniarki przeniosły ją do wagonu sypialnego. Kiedy odzyskała przytomność, znowu
zaczęła widzieć.
Po powrocie do domu Marie Bigot została bardzo szczegółowo przebadana przez wszystkich lekarzy. Jednak nie potrafili oni
w żaden sposób wytłumaczyć tego uzdrowienia. Jej przypadek nazwano nadzwyczajną Bożą interwencją i zatwierdzono
oficjalnie, jako pięćdziesiąte dziewiąte cudowne uzdrowienie w Lourdes.
Źródło: Praca zbiorowa, "Cuda Lourdes", Ringier Axel Springer 2010, s. 191-194
Pewnego razu Grazio, ojciec Franciszka [Franciszka Forgione (ojca Pio) - przypis redakcji], zabrał go do sanktuarium Świętego Pelegryna, jednego z najgoręcej czczonych w Pietrelcinie świętych. Wnętrze kościoła całe wypełnione było tłumem przybyłych z najróżniejszych stron pielgrzymów. Franciszek wszedł do jednej z frontowych stalli, ażeby się pomodlić, ale jego uwagę prędko przykuł widok nieszczęśliwej matki, niosącej swoje zdeformowane dziecko. Oczy kobiety utkwione były w obrazie Świętego Pelegryna, a z jej ust wyrywały się przerywane westchnieniami słowa modlitwy: "Ulecz mojego syna! Ulecz mojego syna!" Franciszek bardzo był poruszony tym widokiem i pełen współczucia dodał i swoją modlitwę w intencji nieszczęśliwej matki. Chwilę później poczuł, że ktoś go szarpie za rękaw. "Chodź Franciszku, pora nam wracać" - to ojciec przyszedł po swego syna aż do frontowych stalli. "Poczekaj jeszcze chwileczkę, tatusiu" - prosił Franciszek. Tymczasem kobieta nie przestawała żarliwie błagać o uleczenie swego dziecka. W pewnej chwili, widząc, że nic się nie dzieje, pochwyciła swego chorego synka i wrzuciła go na ołtarz Świętego POelegryna, krzycząc: "Jeśli nie chcesz go uleczyć, to weź go sobie! Ja go nie chcę!" Gdy tylko dziecko wylądowało na ołtarzu Świętego natychmiast zerwało się na równe nogi, wołając: "Mamusiu! Mamusiu!"
Kalvelage F.M. "Święty Ojciec Pio Cudotwórca", Wydawnictwo Diecezjalne 2008, s. 36-37
"W roku 1839 jakiś zabłąkany odłamek uszkodził prawe oko starego kamieniarza. Z biegiem czasu jego wzrok się coraz bardziej pogarszał, aż po dziewiętnastu latach (1858) człowiek ten niemal zupełnie przestał widzieć na chore oko. W pierwszych dniach marca, kiedy Bernardeta na polecenie pięknej białej Pani odkopała źródełko, kamieniarz zabrał ze sobą trochę tej tajemniczej wody, używając jej potem do kilkakrotnego przemycia chorych oczu... i odzyskał wzrok!"
Źródło: Praca zbiorowa, "Cuda Lourdes", Ringier Axel Springer 2010, s. 84
Paulin, o. Zbigniew Ptak, przeor małego sanktuarium maryjnego w Leśniowie, zamarzył o uczczeniu
400-lecia cudownej figurki Matki Bożej Leśniowskiej za pomocą oratorium na Jej cześć. Pomyślał
o Piotrze Rubiku i Zbigniewie Książku. Ci jednak mieli już zamówień na trzy lata. O. Zbigniew
zawiązał więc grupę modlitwy i pokuty. I czekał.
"W sylwestrowy wieczór 2006 r. Zbyszek Książek był w doskonałym nastroju. Jechał na zabawę z żoną.
Zadzwonił do Wojciecha Mroza. Byli od lat przyjaciółmi. "Co robisz Wojtku, wybierasz się gdzieś?"
- zapytał. "Umiera mi syn" - usłyszał płaczący głos kolegi. - "Na sepsę". "Co mówią lekarze?"
"Żeby się modlić, bo on umiera." Stan Mateusza był beznadziejny. Nerki i serce przestały
pracować, podłączono go do aparatury podtrzymującej funkcje życiowe. Przeszedł śmierć kliniczną.
Książek zaczął działać. "Zadzwoniłem do Leśniowa, powiedziałem: "Ojcze, przyjacielowi umiera syn.
Trzeba się modlić." Wtedy też niespodziewanie obiecałem: "Jeśli Mateusz będzie żył, napiszę za darmo
oratorium dla Matki Bożej". "Zaraz montujemy grupę pokutną" - zapewnił mnie o. Zbigniew.
Po godzinie temperatura spadła Mateuszowi do 38 stopni. Pokutnicy rozpoczęli post i trwała
nieustanna modlitwa, a Zbyszek Książek na bieżąco informował paulinów o stanie chorego. O 24:00
rozpoczęła się w Leśniowie msza św. Po piętnastu minutach Mateusz obudził się i przemówił. "To niemożliwe"
- dziwili się zszokowani lekarze. To cud - orzekli. Po sepsie mózg Mateusza powinien być zniszczony.
Tymczasem chory mówił przytomnie. Po trzech tygodniach leczenia ustąpiły też skutki uboczne (...)"
Zgodnie ze złożoną przez Zbigniewa Książka obietnicą to właśnie w tych okolocznościach powstało piękne
oratorium "Siedem pieśni Maryi" z okazji 400-lecia cudownej figurki Matki Bożej Leśniowskiej.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie, nr 02/2012
"Justin, bardzo jak na dwuletniego chłopca wątły, cierpiał na gruźlicę płuc. Zdrowie opuściło jego kołyskę już w momencie narodzin (...) Lekarz (...) nie pozostawiał jego matce żadnej nadziei (...) W pierwszych dniach lipca 1958 jego stan stał się alarmujący, a matka, mając mimo wszystko nadzieję, zdecydowała się działać. W tamtych czasach mówiono wiele na temat nowego źródła w Lourdes. Wziąwszy niemal już konające dziecko w ramiona, Croisine udała się do groty. Łamiąc wyraźny zakaz władz publicznych, podeszła prosto do zbiornika z wodą, który robotnicy w kamieniołomach właśnie uporządkowali, żeby zdobyć do niej dostęp. Na oczach osłupiałych świadków Croisine zanurzyła swe dziecko w tej lodowatej kąpieli. Protesty, krzyki strachu i propozycje przyjścia z pomocą nic nie dały: trzymała je w wodzie bez końca. A wyciągnięty z niej w końcu Justin ciągle oddychał (...) Wraz z powrotem do domu Justin obudził się do życia, nabierając sił i kolorów. Zaczął także chodzić."
Źródło: Praca zbiorowa, "Cuda Lourdes", Ringier Axel Springer 2010, s. 83
Podczas pierwszej wojny światowej John Traynor kilka razy ledwo uszedł z życiem. Odniósł poważne obrażenia na froncie wojennym. Lekarze uznali jego przypadek za beznadziejny. Żołnierz miał uraz mózgu, paraliż ręki i obu nóg i chore płuca. Cierpiał też na epilepsję. Przechodził kolejne zabiegi chirurgiczne, które nie przynosiły żadnej poprawy. Był skazany na wózek inwalidzki. Postanowił chwycić się ostatniej deski ratunku - pojechał do Lourdes. Przebywając w basenach z cudowną wodą modlił się gorliwie z silną wiarą w cud. Nagle nogi żołnierza w basenie poruszyły się. Po wielu latach ogromnych cierpień, paraliżu i poruszania się na wózku inwalidzkim, odzyskał władzę w kończynach. Uzdrowienie stawało się coraz bardziej widoczne z każdą kolejną godziną, aż wreszcie chód żołnierza stał się zupełnie normalny. Przypadek ten trafił na listę niewytłumaczalnych uzdrowień w Lourdes.
Źródło: Praca zbiorowa, "Cuda Lourdes", Ringier Axel Springer 2010, s. 141-144
Pełna wiary matka małej Włoszki, Delicji zabrała ją do Lourdes po tym, jak usłyszała wyrok lekarski - jej córce trzeba amputować nogę, by ocalić ją przed atakującym cały organizm nowotworem kolana. Dziewczynka przestała chodzić, była nękana przenikliwym bólem w kolanie, straciła apetyt i dotychczasową radość życia. Matka zdecydowała się zabrać córkę do Lourdes. Wzięła tam udział w procesji świateł. Modliła się żarliwie o uzdrowienie dziecka i ogromnie wierzyła w to, że Matka Boża ocali dziewczynkę. Tymczasem po powrocie do domu wydawało się, że dziewczynka nie została uzdrowiona. Właściwie jej stan stawał się coraz groźniejszy. Wydawało się, że dziewczynka niebawem umrze. Leżała w łóżku, nie była w stanie się nawet poruszyć. Po kilku miesiącach, kiedy już wydawało się, że nie ma nadziei, dziewczynka się obudziła, wstała z łóżka o własnych siłach i wyszła na zewnątrz. Została całkowicie uzdrowiona. Odzyskała siły i samodzielnie zaczęła się poruszać. Po szczegółowych badaniach jej przypadek został uznany za niewytłumaczalny z naukowego punktu widzenia.
Źródło: Praca zbiorowa, "Cuda Lourdes", Ringier Axel Springer 2010, s. 232-235
"Pewnego dnia do San Giovanni Rotondo przybyła jakaś kobieta z walizką fobrową w ręku. Weszła do kościoła i ustawiła się w kolejce kobiet czekających na spowiedź u Ojca Pio. Kiedy nadeszła jej kolej, otworzyła walizkę na oczach Ojca Pio i wybuchnęła płaczem. W walizce leżały owinięte w stare szmaty zwłoki mniej więcej sześciomiesięcznego dziecka. Kobieta wybrała się do San Giovanni Rotondo z ciężko chorym dzieckiem, które podczas podróży zmarło. Pełna rozpaczy, ale i bezgranicznej wiary, ukryła niemowlę w walizce i jechała dalej. Sanguinetti powiedział mi, że nawet gdyby włożyła tam jeszcze żywe dziecko, to i tak umarłoby z braku powietrza. A więc z całą pewnością pokazane Ojcu Pio dziecko było martwe. Matka krzyczała z rozpaczy, gdy Ojciec Pio ujął maleńkie ciałko w dłonie i trzymając je kilka chwil modlił się, po czym zwróciwszy się do matki powiedział: "No i czegóż tak wrzeszczysz? Czyż nie widzisz, że twój syn śpi?" Biedna kobieta spojrzała na maleństwo i spostrzegła, że spokojnie oddycha."
Źródło: Allegri R. "Cuda Ojca Pio", Wydawnictwo WAM 1996, s. 144-145
W 2009 roku u Przemka zdiagnozowano nowotwór pnia mózgu. Ta wiadomość sprawiła, że wszystkie plany młodego małżeństwa Przemka i Moniki legły w gruzach.
"Zaczęła się walka na śmierć i na życie – mówi Monika. Stan Przemka zaczął się pogarszać, przechodził jedną operacje za drugą, jeździł od szpitala do szpitala. Lekarze kilka razy twierdzili, że koniec jest blisko. Po kolejnym zabiegu Przemek stracił czucie w rękach i w nogach. Został przykuty do łóżka – opowiada żona – Bardzo często modliłam się do Boga o zdrowie dla męża. I wtedy stał się cud. Stan Przemka zaczął się poprawiać.
Prawdziwy przełom nastąpił w październiku 2010 roku. Wtedy Monika pojechała do Kielc na specjalna
mszę o uzdrowienie. W kościele św Józefa odprawiał ją Ojciec Witko.
W trakcie modlitwy zobaczyłam nad ołtarzem postać Jezusa Miłosiernego. Zamknęłam oczy, ale widok
nie zniknął" – powiedziała Monika. Kobieta szybko pojechała do męża do szpitala, powiedziała mu o tym, co
zobaczyła w czasie mszy."
Okazało się, że w tym samym czasie również Przemek ujrzał obok swojego szpitalnego łóżka Postać Jezusa
Miłosiernego. Od tego momentu stan zdrowia Przemka zaczął się poprawiać.
Onkolog ze Świętokrzyskiego Centrum Onkologii potwierdza: "To zadziwiające, ale widać bardzo dużą
poprawę stanu zdrowia Przemka. Miał on bardzo złe rokowania, ale to, co się dzieje jest kolejnym
dowodem na to, że w medycynie cuda się zdarzają."
Źródło: www.wp.pl